Dziś czas na pierwszą odsłonę serii z cyklu "3PO3". "3PO3" czyli lista trzech albumów, wyróżniających się w danym okresie (of course moim zdaniem).
Moje wybory są mocno subiektywne i dalekie od zwykle narzuconego kanonu "klasyki".
Na początek na tapetę biorę płyty z lat dziewięćdziesiątych. Cztery części, każda utrzymana w innym klimacie. Na pierwszy ogień idzie (poseł) Piotr Marzec aka.Grandpaparapa aka. PM Cool Lee czy po prostu Liroy. Raper mogący służyć jako łącznik wszystkich części, z jednej stronie "pierwszy polski OG", z drugiej "Komercja komercja to mnie właśnie irytuje/Bawi się w to Liroy..." (AntyLiroy).
3. PM Cool Lee - East On Da Mic (1992)
Zanim Liroy stał się "Scyzorykiem", był bardziej Vanilla niż Cube czy "T". Przynajmniej taki wizerunek wykreowany został w teledysku, który do dnia dzisiejszego ostał się niestety tylko w krótkim fragmencie programu "Lalamido" (Liroy-Skiba-Wiganna-Belmondo). Sam album nagrany praktycznie w języku angielskim (co widać na załączonym klipie), z dwoma numerami w rodzimym języku ("Głodny", "Ciemna strona"). Liroy protoplasta stylu Mobbyn, klip jak reklama pasty Colgate, albo soundtrack do "Cool as Ice". Warto obejrzeć, trudniej posłuchać.
Stopień słuchalności : 2,5/6
2. Liroy - Dzień Szaka-L’a (Bafangoo, część 2.) (1999)
Gdyby nie "Impreza" to w tym miejscu wrzuciłbym pierwszą część "Bafangoo", no ale nie można pominąć tego oldskulowego już bangera. Podczas gdy WWA klepała pod smutne bity, w ołtarzyku Dj Premiera, Poznań chciał być gangsta-gangsta, a pozostała część Kielc (czytaj WYP3) raz ściągała od K44 raz od Molesty, Yaro (tak ten Yaro) zarzucił bit rodem z amerykańskiego mainstreamu. Lirycznie i technicznie to wiadomo, "L" jest scoobie-dobbie-dobbie, Yaro zalicza chyba życiówkę (co nie znaczy, żeby było to coś dobrego), za to Onil wchodzi stylowo jak nigdy i odprawia resztę z kwitkiem.
Poza Imprezą, Dzien Szakala miał trochę jeszcze innych hitów, wystarczy tu wymienić "Ekstradycję" czy "Moją autobiografię".
Stopień słuchalności : 3/6
1. Liroy - Alboom (1995)
No i na koniec crème de la crème. Ponad pół miliona sprzedanych egzemplarzy, liczne wywiady, kontrowersję, zarzuty o komercje. Połączenie starego stylu PM Cool Lee z nowo narodzonym Liroyem. Co prawda w jednym z kawałku Liroy stanowcza odcina się od swojego wcześniejszego wizerunku, dalej jednak jest to rapowanie po angielsku na pod***anych (bo zapożyczonych to za słabe słowo) patentach z USA. Hitowe single, z których na pierwszy plan wysuwa się "Scyzoryk" z featem WYP3. Jednak apogeum "scyzorykowego" stylu następuje w kawałkach "Scoobiedoo Ya” i „Korrba”. "Korrba" to konkretne pier***enie jak u Rocco, "L" rymuje (baa leci nawet na przyśpieszaniach...) słowa, które nawet nie istnieją. Do tego ten klip z młodym Borixonem, w roli współtowarzysza podróży. Gdyby większość numerów było utrzymanych w klimacie "pierdololo" po czasie dałoby się "Alboomu" słuchać bez zgrzytania zębów, jednak numery z tzw. przekazem kłują dziś uszy konkretnie.
Stopień słuchalności : 3,5/6
Moje wybory są mocno subiektywne i dalekie od zwykle narzuconego kanonu "klasyki".
Na początek na tapetę biorę płyty z lat dziewięćdziesiątych. Cztery części, każda utrzymana w innym klimacie. Na pierwszy ogień idzie (poseł) Piotr Marzec aka.Grandpaparapa aka. PM Cool Lee czy po prostu Liroy. Raper mogący służyć jako łącznik wszystkich części, z jednej stronie "pierwszy polski OG", z drugiej "Komercja komercja to mnie właśnie irytuje/Bawi się w to Liroy..." (AntyLiroy).
3. PM Cool Lee - East On Da Mic (1992)
Zanim Liroy stał się "Scyzorykiem", był bardziej Vanilla niż Cube czy "T". Przynajmniej taki wizerunek wykreowany został w teledysku, który do dnia dzisiejszego ostał się niestety tylko w krótkim fragmencie programu "Lalamido" (Liroy-Skiba-Wiganna-Belmondo). Sam album nagrany praktycznie w języku angielskim (co widać na załączonym klipie), z dwoma numerami w rodzimym języku ("Głodny", "Ciemna strona"). Liroy protoplasta stylu Mobbyn, klip jak reklama pasty Colgate, albo soundtrack do "Cool as Ice". Warto obejrzeć, trudniej posłuchać.
Stopień słuchalności : 2,5/6
2. Liroy - Dzień Szaka-L’a (Bafangoo, część 2.) (1999)
Gdyby nie "Impreza" to w tym miejscu wrzuciłbym pierwszą część "Bafangoo", no ale nie można pominąć tego oldskulowego już bangera. Podczas gdy WWA klepała pod smutne bity, w ołtarzyku Dj Premiera, Poznań chciał być gangsta-gangsta, a pozostała część Kielc (czytaj WYP3) raz ściągała od K44 raz od Molesty, Yaro (tak ten Yaro) zarzucił bit rodem z amerykańskiego mainstreamu. Lirycznie i technicznie to wiadomo, "L" jest scoobie-dobbie-dobbie, Yaro zalicza chyba życiówkę (co nie znaczy, żeby było to coś dobrego), za to Onil wchodzi stylowo jak nigdy i odprawia resztę z kwitkiem.
Poza Imprezą, Dzien Szakala miał trochę jeszcze innych hitów, wystarczy tu wymienić "Ekstradycję" czy "Moją autobiografię".
Stopień słuchalności : 3/6
1. Liroy - Alboom (1995)
No i na koniec crème de la crème. Ponad pół miliona sprzedanych egzemplarzy, liczne wywiady, kontrowersję, zarzuty o komercje. Połączenie starego stylu PM Cool Lee z nowo narodzonym Liroyem. Co prawda w jednym z kawałku Liroy stanowcza odcina się od swojego wcześniejszego wizerunku, dalej jednak jest to rapowanie po angielsku na pod***anych (bo zapożyczonych to za słabe słowo) patentach z USA. Hitowe single, z których na pierwszy plan wysuwa się "Scyzoryk" z featem WYP3. Jednak apogeum "scyzorykowego" stylu następuje w kawałkach "Scoobiedoo Ya” i „Korrba”. "Korrba" to konkretne pier***enie jak u Rocco, "L" rymuje (baa leci nawet na przyśpieszaniach...) słowa, które nawet nie istnieją. Do tego ten klip z młodym Borixonem, w roli współtowarzysza podróży. Gdyby większość numerów było utrzymanych w klimacie "pierdololo" po czasie dałoby się "Alboomu" słuchać bez zgrzytania zębów, jednak numery z tzw. przekazem kłują dziś uszy konkretnie.
Stopień słuchalności : 3,5/6
Komentarze
Prześlij komentarz